czwartek, 5 sierpnia 2010

Podsumowanie miesięczne nr 5: Lipiec (2 recenzje)

Książki zrecenzowane: 1
Łączna ilość stron zrecenzowanych pozycji: 320

Filmy zrecenzowane: 1
Inne wpisy: 0


Jest lepiej niż w poprzednim miesiącu. Chyba powoli wracam. Powoli. ;)

piątek, 30 lipca 2010

Debbie Macomber - „Rezydencja nad urwiskiem”

Opis: Zatoka Cedrów Cedar Cove to malownicze miasteczko nieopodal Seattle.
Mieszkańcy kochają się, zdradzają, nienawidzą się i rozchodzą jak wszędzie na świecie. Mają swoje historie, swoje sekrety. Tylko że tutaj nikt nie jest anonimowy. Ktoś zawsze pomoże ci rozwiązać problem, nawet gdy tego nie chcesz? Rozwód Rosie i Zacha Coksów przeszedłby w Cedar Cove bez większego echa, gdyby nie kolejny kontrowersyjny werdykt Olivii Lockhard, miejscowej sędziny. Przyznała Rosie i Zachowi wspólną opiekę nad dziewięcioletnim synem i piętnastoletnią córką, jednak zastrzegła, że dzieci nie będą mieszkać na zmianę u jednego z rodziców. Pozostaną w należącej do Coksów rezydencji nad urwiskiem, gdzie Rosie i Zach będą się pojawiać w dniu swoich dyżurów. Ta decyzja zmusza skłóconą parę do ścisłej współpracy.

Liczba stron: 320
Recenzja: nr 20 :)

Książka wygrana u Skarletki. Nigdy wcześniej nie słyszałam o Debbie Macomber i jej twórczości, tak więc prawdopodobnie gdyby nie ta odrobina szczęścia - nigdy nie miałabym w swoich rękach "Rezydencji nad urwiskiem".


Na początku książki poznajemy mieszkańców Ceder Cove. Trochę mi przeszkadzało to, że w każdym następnym z pierwszych rozdziałów pojawia się dwóch czy trzech nowych bohaterów, bo później trudno jest się we wszyskim połapać.

„- Jak to zrobiłeś? - spytała miękko. - Jak zdołałeś wybrać najwłaściwszą chwilę, by podpatrzeć kobiece serce?
Pochylił głowę, jakby nie zrozumiał pytania, ale Maryellen wiedziała, że pojął je doskonale. Kochała Katie tak bardzo, że jej widok na chwilę wstrzymał bicie jej serca. I właśnie ten moment Jon utrwalił.”

Wielu bohaterów ma za sobą jakąś przeszłość, która kładzie się cieniem na teraźniejszości i utrudnia życie.
Zach i Rosie wzięli rozwód (przez głupstwo), jednak z powodu kontrowersyjnego werdyktu miejscowej sędziny są skazani na ścisłą współpracę między sobą. Muszą stawić czoło zbuntowanej córce. Omawiając wspólnie wszystkie sprawy związane z wychowaniem dzieci i rachunkami, na nowo zbliżają się do siebie.

Autorka ma trochę początkujący styl. Są takie momenty, w których wszystko dzieje się za szybko. Ucieka. Nie mniej jednak dobrze bawiłam się przy czytaniu tej książki, sprawdziła się w czasie podróży i podczas wygrzewania się na słoneczku. ;)
Zakończenie - jak można się łatwo domyślić - szczęśliwe, choć autorka nie zakończyła wszystkich wątków, w tym śledztwa, którego byłam ciekawa. Może to być zapowiedź kolejnej części.

poniedziałek, 5 lipca 2010

„Zło” (2003) - dramat

Gatunek: Dramat




Reżyseria: Mikael Håfström
Scenariusz: Mikael Håfström, Hans Gunnarsson (więcej...)
Premiera: 4 lutego 2005 (Polska) 2005-02-04 16 maja 2003 (Świat) 2003-05-16
Produkcja: Dania, Szwecja
Muzyka: Francis Shaw
Zdjęcia: Peter Mokrosinski
Na podstawie: Jan Guillou "Ondskan" (powieść)
Dystrybucja: Kino Świat
Inne tytuły: Evil
Ondskab


16-letni Erik bity w domu przez ojczyma wyżywa się na szkolnych kolegach. Kiedy zostaje wyrzucony ze szkoły matka zapisuje go do internatu w Stjärnsberg. Jednak nawet temu miejscu daleko jest do ideału - panuje tam "duch koleżeństwa", "koleżeńskie wychowanie" w które święcie wierzą nauczyciele. Tak naprawdę starsi uczniowie brutalnie znęcają się nad młodszymi i oczekują od nich posłuszeństwa i szacunku. Erik nie ma zamiaru się podporządkować.





"Zło" to brutalny film o źle wykorzystywanej władzy i wymuszaniu szacunku. To także film o silnym i niezłomnym charakterze. Erik Ponti przewyższa swoich starszych kolegów nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Nie jest tchórzem, "szczurem", choć takie dostał przezwisko, gdy zachował zdrowy rozsądek i nie stawił się na placu. To inteligentny chłopak, który potrafi kochać. I potrafi być prawdziwym przyjacielem.


Oglądałam ten film dwa razy i wciąż na nowo mnie zaskakuje, na nowo budzi emocje, na nowo poraża brutalnością. Zakończenie jest moim zdaniem bardzo dobre - zostawia widza sam na sam ze sobą, pozwala się wyciszyć i oddać przemyśleniom - bo koło "Zła" nie da się przejść obojętnie.

Ocena: 10/10 - to trzeba zobaczyć!

piątek, 2 lipca 2010

Podsumowanie miesięczne nr 4: Czerwiec (1 recenzja!)

Książki zrecenzowane: 1
Łączna ilość stron zrecenzowanych pozycji: 288
Inne wpisy: 1


Aż żal robić to podsumowanie, spóźnione zresztą, bo jeszcze bardziej się pogrążyłam. Przeczytałam jedną książkę w czasie 30-dniowego miesiąca. Masakra. Gdyby tego było mało - zaniedbałam zarówno Wasze blogi jak i swój. I chyba nawet nie mam nic na swoją obronę. Przyznaję, że przez chwilę myślałam o kasacji bloga, ale jednak tego nie zrobię. Za jakiś czas znów założyłabym nowy. ;) Trochę dziwnie się czuję, bo dawno mnie tu nie było.
A kysz, Leniu!


sobota, 5 czerwca 2010

Nicholas Sparks - „List w butelce”

Opis: Teresa, znana dziennikarka, podczas wakacji na Cape Code znajduje na plaży butelkę, a w niej wzruszający list miłosny napisany do zmarłej żony przez mężczyznę o imieniu Garett. Przejęta do głębi wymową listu, pragnie poznać człowieka, który potrafi tak mocno i wiernie kochać.
Autor o swojej książce: „Uważam List w butelce za historię bardzo osobistą. Źródłem inspiracji były losy mojego ojca, kompletnie zdruzgotanego po śmierci mojej matki. List w butelce stanowi studium konfliktu uczuciowego, jaki przeżywał ojciec, a mianowicie czy można zakochać się ponownie po utracie prawdziwej miłości.”
Liczba stron: 288

Recenzja: nr 19

Od dawna planowałam zaczęcie przygody z tym autorem. W końcu zaczęły męczyć mnie czytelnicze sumienie i udałam się do biblioteki. Niestety (a może i stety?), książki, od której chciałam zacząć, nie było. Sięgnęłam po „List w butelce”. Czy był to dobry wybór?



Początek był mi już znany z filmu, który pamiętam dość niewyraźnie, tak więc - na szczęście - wszystko po za kilkunastoma pierwszymi stronami było dla mnie nowe. List, który pewnego dnia Teresa znalazła na plaży, mógł więc zaintrygować i wzruszyć także mnie.

Teresa wiedzie życie samotnej matki. Kevin, jej syn, wyjeżdża do ojca w określonych przez sąd terminach. Teresa nie myśli o randkach - do tej pory jedną z największych przeszkód był jej syn. Mężczyźni, z którymi się umawiała, nie chcieli angażować się w taki związek. List, który znajduje pewnego ranka, wzrusza ją. Chce poznać mężczyznę, który potrafi być wierny i kochać tak mocno.

Garret nie spotyka się z nikim od śmierci żony. Wiedzie życie samotnika, a jedyną osobą, z którą regularnie widuje się po pracy jest jego ojciec - on też stracił kiedyś żonę. Nie potrafił się z tym pogodzić, a wszystko to obserwował dorastający Garret.

Pewnego dnia Garret dostrzega kobietę przyglądającą się "Happenstace". Kobietę, która odmieni jego życie. Spotkanie tych dwojga zaowocuje ogromną miłością.



„- Będę liczył dni. Tym razem przywieziesz ze sobą
Kevina?

Kiwnęła głową.

- To dobrze, chcę go poznać. Jeśli jest choć trochę do ciebie
podobny, to na pewno się dogadamy.

- Nie wiątpię.

- Do zobaczenia. Cały czas będę myślał o tobie.

- Naprawdę?

- Oczywiście. Już o tobie myślę.

- Tylko dlatego, że siedzę ci na kolanach.”



Garret będzie musiał zmierzyć się z trudnymi pytaniami...

Czy można pokochać kogoś po utracie prawdziwej miłości? Jak poradzić sobie z pojawiającym się uczuciem winy i wciąż powracającymi wspomnieniami? Jak pozbyć się bólu? Jak pogodzić się ze śmiercią ukochanej? Jak ułożyć sobie życie, kiedy od siedmiu lat żyje się przeszłością?

Jest zabawnie, intrygująco, są cienie przeszłości, ogromne uczucia, dobrze wykreowane postacie, świetny pomysł na fabułę, jest także wzruszająco. Czy można chcieć czegoś więcej? Radzę zaopatrzyć się w dużą ilość chusteczek higienicznych. Mi były potrzebne w ostatnim rozdziale...

PS: Chyba dołączę do fanek Sparksa.

wtorek, 1 czerwca 2010

Podsumowanie miesięczne nr 3: Maj (4 recenzje)

Maj:

Książki zrecenzowane: 4 (w tym przeczytanych w tym miesiącu: 3)
Łączna ilość stron zrecenzowanych pozycji: 1072 (w tym przeczytanych w tym miesiącu: 832)
Inne wpisy: 2

Maj nie był dobrym miesiącem jeśli chodzi o czytelnictwo. "Obudziłam" się dopiero w połowie tego miesiąca, wcześniej pisałam pamiętnik i opublikowałam jedną starą recenzję. Cieszę się, że udało mi się zapoznać w końcu z dawno planowanym "Dziennikiem Bridget Jones". I to chyba jedyny plus. ;)

piątek, 28 maja 2010

Sandra Paretti, Susanne Scheibler - „Płomienny ptak”

Opis: Inga, egocentryczna i kapryśna, szukająca poklasku i uwielbienia, czując się zaniedbywana przez męża, dużo starszego od niej naukowca, szuka szczęścia w ramionach kochanka. Marzą z Erykiem o wspólnej przyszłości. Sara, dziewiętnastoletnia córka Ingi, nie wiedząc, że matka od kilku lat jest związana z Erykiem, traci dla niego głowę, on także bez pamięci zakochuje się w dziewczynie. Ta sytuacja dla wszystkich okaże się brzemienna w skutki...
Liczba stron: 256
Recenzja: nr 18

Skusiłam się na tę książkę, ponieważ zainteresował mnie opis. Spodziewałam się trudnych decyzji, dramatu, sprawiającej ból miłości. Jednocześnie byłam ciekawa zachowania Ingi i Eryka, a przede wszystkim - Sary. Niestety, trochę się rozczarowałam.

Na początku czytanie szło mi opornie. Styl trochę mi przeszkadzał. Takie uważanie, by nie powtórzyć wyrazu i szukać na siłę innego, co czasem miało odwrotne skutki i kojarzyło mi się z polonistą, przestrzegającym wciąż, by nie powtarzać słów. Na szczęście nie jest to aż tak rażące i da się przyzwyczaić.

Autorki wybrały sobie trudny temat pełny uczuciowych rozterek, ale nie do końca umiały sobie z nim poradzić. Na pozór wszystko było w porządku, jednak jeśli przyjrzeć się głębiej... w niektórych miejscach zachowania bohaterów były sztuczne i nienaturalne. Najbardziej dotyczy to Ingi, poważnie chorej kobiety. Nie jestem wybitną znawczynią ludzkiej natury, acz niektóre fragmenty były dla mnie dziwne.

Inga urodziła się po to, by być kochaną. By zawsze dostawać to, czego pragnie, nawet o to nie prosząc. Nie umiała dziękować. We wszystkich widziała wrogów, jednak to ona sama była swoim największym. Powoli niszczyła samą siebie. Autorki jednak omówiły ten temat - zresztą jak każdy inny - dość powierzchownie.

Nie żałuję przeczytania „Płomiennego ptaka”. Nie rzucił mnie on też na kolana. To bardzo przeciętna książka, a szkoda, bo po opisie spodziewałam się czegoś więcej.


„- Pamiętasz, jak się bawiliśmy w posypywanie jeziora gwiazdami? - zagadnęła, a ojciec skinął w myśleniu.
Zebrała kilka kamyczków i wrzuciła jeden za drugim do wody. Krople pryskały w górę, a w miejsce kamienia pojawiały się drobne kręgi. W promieniach zachodzącego słońca wyglądało to rzeczywiście tak, jakby w wodzie
rozbłyskiwały gwiazdy.”

sobota, 22 maja 2010

Helen Fielding - „W pogoni za rozumem”

Opis: Bohaterka bestselleru "Dziennik Bridget Jones" wciąż zmaga się z problemami w życiu uczuciowym i zawodowym. Związana w końcu z Marki em Darcym, teraz odkrywa uroki wspólnego życia z mężczyzną marzeń. Bridget, niesłusznie posądzona o przemyt narkotyków, trafia do ta jlandzkiego więzienia...
Liczba stron: 336
Recenzja: nr 17

Ciąg dalszy przygód Bridget. Nowy Rok Jones rozpoczyna z Markiem.

- Cześć, mówi Sharon. Jak ci się układa z Markiem?
- Jest tu - szepnęłam przez zaciśnięte zęby i wargi, żeby po ich ruchu Mark nie mógł odczytać mojej odpowiedzi.
- Co?
- Jst t - syknęłam przez zaciśnięte zęby.
- W porządku - powiedział Mark, uspokajająco kiwając głową. - Wiem, że tu jestem. Chyba nie jest to coś, co powinniśmy przed sobą ukrywać.

Są szczęśliwi, jednak prześladuje ich pech. Dziwne, podejrzane sytuacje - będące często zwykłym zbiegiem ok0liczności - doprowadzają do rozpadu ich związku. Różowe obłoczki zamieniają się w czarne chmury. Bridget ponownie zostaje bez faceta, ze stosem poradników, przyjaciółkami i tabliczką czekolady. Gdyby tego było mało, spotyka Marka w najmniej odpowiednich momentach, np. kiedy ma smoczek w buzi i obrzygane włosy. Jest zmuszona mijać się z nim na przyjęciach organizowanych przez ich wspólnych znajomych.

- Co robisz? - spytał.
- Czekam, aż zadzwoni w kontenerze - odparłam z godnością, otulając się kurtką.
(...)
W tej chwili zaczął dzwonić jeden z kontenerów.
- O, to do mnie - powiedziałam i zaczęłam pakować do niego rękę.

W książce nie zabrakło również Daniela, do którego w dalszym ciągu czułam sympatię i jakoś nie potrafiłam wzorem przyjaciółek Bridget wyzywać go od emocjonalnych popaprańców. :)
Bridget ląduje w tajlandzkim więzieniu. Wcześniej wdaje się w kłopoty przy rozbudowie mieszkania. Dodatkowo Sharon i ona śmiertelnie kłócą się z Jude. Wszystko układa się nie tak. Ale jak w każdej książce tego typu - czyli lekkiej, humorystycznej i czytanej dla rozluźnienia - możemy spodziewać się szczęśliwego zakończenia (całkiem zgrabnego i miłego zresztą). Polecam, bo czasem warto sięgnąć po mniej wymagającą lekturę.

wtorek, 18 maja 2010

Helen Fielding - „Dziennik Bridget Jones”

Opis: Książka niezwykle zabawna, fenomenalna satyra na stosunki międzyludzkie we współczesnych miastach. Ta niesłychanie wciągająca lektura bezbłędnie pokazuje niedole niezamężnej kobiety. Kapitalny obraz życia niezamężnej dziewczyny w latach dziewięćdziesiątych.
Liczba stron: 240
Recenzja: nr 16

Od dawna chciałam sięgnąć po tę książkę. Ciągle odkładałam ją na później. Cieszę się, że w końcu powiedziałam sobie dość. Było warto. :)
Bridget to 30-letni wolny strzelec. Żyje w wielkim mieście nękana przez kompleksy, wieczory spędza na feministycznych spotkaniach z przyjaciółkami, walczy z papierosami, alkoholem i... kaloriami. W pracy rozprasza się widokiem Daniela, swojego szefa. W życiu rodzinnym musi znosić zakręconą matkę. Zapraszana na rodzinne uroczystości, za każdym razem czuje się poniżona widząc, jak inni próbują ją wyswatać lub pytają o jej życie prywatne.



„Dlaczego jestem taka nieatrakcyjna? Nie spodobałam się nawet
facetowi, który nosi skarpetki w trzmiele.
Nienawidzę Nowego Roku. Nienawidzę
wszystkich ludzi.”





Bridget to postać, którą bardzo łatwo można polubić. Jest zakręcona i trochę nieporadna, naturalna i zakompleksiona. Mimo jej starań, by wypaść dobrze, zawsze wychodzi odwrotnie.



„- Bardzo się cieszę, że cię widzę, Bridget - powiedział, biorąc
mnie pod rękę. - Jeszcze trochę, a matka kazałaby policji przeczesać całe
Northamptonshire szczoteczkami do zębów w poszukiwaniu twoich poćwiartowanych
zwłok. Pokaż jej, że żyjesz, bo chcę się wreszcie zacząć bawić. Jak tam walizka
na kółkach?
- Nieprzytomnie wielka. Jak tam nożyczki do
wycinania włosów z uszu?
- Och, cudownie, no wiesz, n o ż y c z k o w e.”



Myślę, że każda kobieta odnajdzie w niej cząstkę siebie, swoich problemów i swoich marzeń o księciu z bajki i cudownej rodzinie.
„Dziennik Bridget Jones” był świetną lekturą, która pozwoliła mi się oderwać od codzienności i spojrzeć na życie oczyma Bridget - z przymrużeniem oka. Polecam!

piątek, 14 maja 2010

Nora Roberts - „Jedyna taka noc”

Opis: Niczego więcej nie pragnę
Mac Taylor samotnie wychowywał swoich sześcioletnich bliźniaków. Zbliżały się kolejne święta Bożego Narodzenia i nagle chłopcy zapragnęli otrzymać na Gwiazdkę... mamusię i dwa rowery! Mamusia powinna być blondynką, kochać dzieci i zwierzęta, a ponadto umieć piec ciasteczka. Nell Davis, ich nowa nauczycielka muzyki, spełniała wszystkie te warunki i chłopcy zakochali się w niej od pierwszego wejrzenia. Oni ? tak, ale nie ich tata, który nie miał czasu na romanse…
Dom na Gwiazdkę
Kiedy mężczyzna wraca po dziesięciu latach do rodzinnego miasteczka i pragnie spotkać się ze swoją pierwszą młodzieńczą miłością, zawsze towarzyszą temu wielkie emocje. Jason Law zdobył międzynarodową sławę jako świetny reporter wojenny. Zjeździł pół świata, ale dotąd nie spotkał kobiety, z którą chciałby się ożenić. Faith nigdzie nie ruszyła się z miasteczka, ale jest już po rozwodzie i ma dziesięcioletnią córeczkę. Czy magiczna noc wigilijna, jedyna taka noc w roku, sprawi cud i tych dwoje wreszcie zrozumie, że ich miłość ciągle trwa?

Liczba stron: 240

Recenzja: nr 15


Pewnie jeszcze długo nie sięgnęłabym po twórczość Nory R., gdyby nie fakt, że moja rodzicielka zaczęła to robić. Ot, korzystając z okazji, że wypożyczyła kilka jej książek, podwędziłam jedną. Kierowałam się nagłym impulsem, przynajmniej tak to tłumaczę, bo co innego może służyć na moją obronę, kiedy po pierwsze, nie lubię zbiorów opowiadań, po drugie, nie lubię romansideł, po trzecie, nie lubię samej Nory? Mam o niej wyrobione zdanie, choć "Jedyna..." to pierwsza książka tej autorki, którą przeczytałam.
Cóż, odnośnie pierwszego opowiadania - "Niczego więcej nie pragnę" - to, jeśli chodzi o bohaterów przez te sto stron z kawałkiem nie zapamiętałam, który z bliźniaków, Zek czy Zak, jest tym rozważniejszym. U panny Nell irytowało mnie to, że wciąż poprawiała włosy. Dobra, taki nawyk można w książce znieść, jeśli autorka nie pisze za każdym razem jednego i tego samego (coś w stylu "...i poprawiła włosy"). Niezdecydowanie Maca, a raczej strach przed nowym związkiem, też nie wpływa pozytywnie na moją ocenę. Krótko mówiąc, w sprawie bohaterów, totalna kiszka.
Magia świąt, tak? Ona pojawiła się dwa razy (z przymrużeniem oka). Raz, na początku, jeszcze w prologu, jak to bliźniacy napisali list do Mikołaja, że chcą mamę pod choinkę (zaliczam, bo była o świętach mowa). Dwa, na samym końcu, kiedy był happy end. Ach, przepraszam, przecież świąteczne skarpetki pojawiały się na początku każdego rozdziału...
Przez cały czas byłam obok książki, nie w niej. Styl - nic ciekawego. Fabuła to samo. Romanse takiej pisarki jak N.R. mają przewidujące zakończenia. Jak większość romansów. Ale niektórzy te drogę do szczęśliwego zakończenia potrafią intrygująco napisać. Niektórzy.
Drugiej opowieści komentować nie będę, bo przeczytałam może 1/4.
Podsumowując, wątpię, bym w najbliższej przyszłości ponownie sięgnęła po jedną z wielu książek Nory Roberts, choć pozostaje we mnie malutka iskierka nadziei, że trafiłam na jakiś gniot.




Stara recenzja czytanej dwa (?) lata temu książki.
Mały kryzys mnie dopadł.

poniedziałek, 10 maja 2010

...a serce to nie serce, to tylko kawał mięsa.

ON. Nie, nie ON z poprzedniego wpisu. Może to być ON nr 2. Nie chcę wymieniać jego imienia, nie umiem go wypowiedzieć, tak straszliwe mi się ono wydaje.

Dlaczego ludzie okazują się tak cholernymi potworami? Jak można tak postępować?

Wydaje mi się, że ON to trujący bluszcz, który owija się wokół mojej nogi. Pnie się coraz wyżej, znacząc swą wędrówkę krwawym śladem, śladem ran, które długo będą się zabliźniać. Jego celem jest serce, które chce zatruć do reszty, chce, by przestało wierzyć w ludzi, chce odebrać mu ostatnią, wygasającą iskierkię nadziei. Jeśli mu się uda, można powiedzieć, że przestanę żyć.

Chyba nie dane jest mi być szczęśliwą. Może po prostu powinnam siedzieć cicho, w cieniu, żyć monotonnie i bez żadnych uniesień? Dlaczego za każdą godzinę szczęścia muszę płacić tak wysoką cenę?

Nawet niebo płacze...

Śpijcie w pokoju. Przepraszam, nie taki dom sobie dla Was wymarzyłam.


Ach, jak mi smutno!
Adam Asnyk

Ach, jak mi smutno! Mój anioł mnie
rzucił,
W daleki odbiegł świat,
I próżno wzywam, ażeby mi zwrócił
Zabrany marzeń kwiat.
Ach, jak mi smutno! Cień mnie już otacza,
Posępny grobu cień;
Serce się jeszcze zrywa i rozpacza,
Szukając
jasnych tchnień.
Ale na próżno uciszyć się lęka
I próżno przeszłość
oskarża rozrzutną...
Cięży już nad nim niewidzialna ręka -
Ach, jak
mi
smutno!

sobota, 8 maja 2010

Nie-przyjaźń, nie-lojalność, nie-zaufanie.

Myślałam, że nigdy mnie to nie spotka. Bo niby dlaczego, za co? Czyżbym nie miała już dosyć problemów? Zresztą nie wierzyłam, że TY potrafisz taki być. TY w moich oczach byłeś bez wad. Ukrywałam je za mgłą, nie patrzyłam w ich stronę, nie myślałam o nich, bo kiedy tylko zaczęłam to robić, karciłam w duchu samą siebie.

Nie wierzyłam w to, co jest niezaprzeczalnym faktem. Nie widziałam, nie słyszałam. Trzymałam się więc kurczowo iskierki nadziei, że ktoś chce zniszczyć naszą przyjaźń. Nie pozwoliłeś mi na to. Sam ukazałeś mi swoje prawdziwe oblicze.

Czymże więc była nasza przyjaźń? Czuję się wykorzystana, wyssana z wszystkiego, co dobre, czuję się jak guma wypluta na ulicę, kiedy tylko straci smak. Wykorzystałeś mnie.

I rozpocząłeś wojnę.

Mgła nie przysłania już fragmentów ciebie. Cieszę się, że mogę widzieć cię takim, jakim jesteś naprawdę. Czas zakończyć tę toksyczną przyjaźń.

Boję się zaufać.
Boże, dlaczego jestem taka naiwna?


Szkoda!
Adam Asnyk

Szkoda kwiatów, które
więdną
W ustroni,
I nikt nie zna
ich barw świeżych
I woni.
Szkoda pereł, które leżą
W mórz toni;
Szkoda uczuć, które miłość
Roztrwoni.
Szkoda marzeń, co się w
ciemność
Rozproszą,
Szkoda
ofiar, które nie są
Rozkoszą;
Szkoda pragnień, co nie mogą
Wybuchać,
Szkoda piosnek, których nie
ma
Kto słuchać.
Szkoda męstwa, gdy nie
przyjdzie
Do starcia,
I serc szkoda, co nie mają
Oparcia.

sobota, 1 maja 2010

Podsumowanie miesięczne nr 2: Kwiecień (5 recenzji)

Kwiecień:

Książki zrecenzowane: 5
Łączna ilość stron zrecenzowanych pozycji: 1168
Inne w
pisy: 2

Przeczytałam o jedną książkę mniej niż w marcu,
jednak ilość przeczytanych
stron jest większa o ponad 200.
Ogółem, kwiecień był dobrym miesiącem.



Top3 Kwiecień:

...czyli trzy najciekawsze książki spośród zrecenzowanych w w/w miesiącu.
1. „Gringo wśród dzikich plemion”
2. „Coś niebieskiego”
3. „Coś pożyczonego”

czwartek, 29 kwietnia 2010

Emily Giffin - „Coś niebieskiego”

Opis: Dalsze losy bohaterek powieści "Coś pożyczonego". Tydzień przed ślubem
narzeczony rzuca Darcy, bo zakochał się w jej najlepszej przyjaciółce.
Dziewczyna wpada we wściekłość, choć sama spodziewa się dziecka z innym.
Postanawia zacząć wszystko od nowa. Opowieść o wewnętrznej przemianie,
dojrzewaniu do macierzyństwa i miłości.
Liczba stron: 384

Recenzja: nr 14

Ciąg dalszy książki „Coś pożyczonego”. Tym razem narratorką jest Darcy.
„Coś niebieskiego” opowiada o wewnętrznej przemianie Darcy. Egoistki, która bardziej martwi się dodatkowymi kilogramami, które zyska dzięki ciąży, niż wciąż topniejącymi oszczędnościami, wydanymi na ubrania, w które się już nie mieści.
Idealny facet nie wystarczy, by stworzyć udany związek. I nic nie pomoże to, że czujemy się przy nim bezpiecznie, jesteśmy pewne jego wierności i uczuć... bo nic nie może wypełnić tej z pozoru małej luki, jaką jest brak miłości...
Z początku Darcy nie robi sobie nic z ciąży. Pozwala sobie nawet na lampkę wina. Nie myśli o dziecku, któremu może zaszkodzić. Małe wrzeszczące bobasy z pewnością nie budzą w niej instynktu macierzyńskiego. Mimo to, wbrew pozorom, doświadcza cudu, jakim jest niezwykła myśl, że nosi pod sercem małe życie...
Książka ta pozwala nam zajrzeć w głąb duszy i psychiki człowieka stającego na rozdrożu życia, poznać myśli takiej osoby i powoli obserwować jej przemianę. Jak widać, nawet po trzydziestce można stać się kimś zupełnie innym. Bo kiedy w grę wchodzi p r a w d z i w a miłość... i nawet jeśli z początku jej nie dostrzegamy... lub nie dopuszczamy do siebie... Wszystko zależy od nas. Miłość naszego życia może czekać tuż za rogiem.
„Coś niebieskiego” z pewnością bardziej wzrusza od poprzedniej części. Porusza trudniejsze tematy. I bardziej wciąga. Polecam serdecznie.



„- Nienawidzę was. Już zawsze będę was nienawidzić - powiedziałam, zdając
sobie sprawę, że moje słowa brzmią żałośnie i szczeniacko, jak wtedy gdy w wieku
pięciu lat oznajmiłam ojcu, że bardziej kocham diabła niż jego. Chciałam
szokować i przerażać, ale on, słysząc tak pomysłową obelgę, tylko parsknął
śmiechem.”

środa, 28 kwietnia 2010

Ta krótka chwila...

Mam wrażenie, że zaniedbuję ostatnimi czasy Wasze blogi. Zresztą - swój też. Nie chcę jednak ciągnąć się do niego na siłę, bo z tego może wyniknąć coś niedobrego. Publikuję recenzje napisane x dni temu... od książek też odpoczywam. Lubię uciekać w inny świat, móc przenieść się do Paryża XIX w., móc spojrzeć w przyszłość, zrobić sobie wycieczkę do Japonii lub poznać problemy 30-latki.

Teraz jednak, w tej krótkiej chwili, chcę być w swoim świecie. Bo teraz właśnie jestem szczęśliwa. W zasadzie nie zmieniło się nic - nie wygrałam stu tysięcy, nie zaszalałam w Empiku, nie przeprowadziłam się. Wszystko jest takie, jak było jeszcze kilka dni temu, ale jednak jest inne. Inne, bo czuję, że teraz żyję pełnią życia. Przypominają mi o tym włosy rozwiane przez wiatr i bolące nogi. Skrzynka zapchana wiadomościami. Decyzje podjęte spontanicznie, co jest do mnie raczej niepodobne. I wielki banan na twarzy. Pytania innych, dlaczego wciąż się śmieję.

Wiem, że niedługo znów wszystko będzie monotonne. Może nawet już dziś w nocy czar pryśnie. Może. Ale chcę tę krótką chwilę wykorzystać w pełni.


Spróbuj choć raz odsłonić twarz
I spojrzeć prosto w słońce
Zachwycić się po prostu tak
I wzruszyć jak najmocniej
Nie bój się bać, gdy chcesz to płacz
Idź szukać wiatru w polu
Pocałuj noc, najwyższą z gwiazd
Zapomnij się i...

...tańcz

niedziela, 25 kwietnia 2010

Emily Giffin - „Coś pożyczonego”

Opis: Przyjaźń, miłość, zdrada.
Po przyjęciu z okazji swoich trzydziestych urodzin Rachel budzi się u
boku narzeczonego najlepszej przyjaciółki Darcy. Chce o tym jak
najszybciej zapomnieć, ale... zakochuje się.
Co wybierze Rachel: miłość czy przyjaźń?

Liczba stron: 400

Recenzja: nr 13

W zasadzie opis z tyłu okładki niezbyt mnie zachęcił, zdecydowałam się jednak na tę książkę ze względu na wiele pochlebnych opinii, jakie na jej temat słyszałam.
„Coś pożyczonego” to wyznania Rachel, która opowiada nam o swoim życiu. Wspomina m.in. swoich byłych chłopaków i różne wydarzenia, w których brała udział także Darcy - jej najlepsza przyjaciółka. Poznanie historii przyjaźni Rachel i Darcy jest niezbędne, by móc zrozumieć postępowanie Rach, która stopniowo dojrzewa do tego, by inaczej spojrzeć na zaborczą przyjaciółkę. Autorka świetnie i wiarygodnie opisała rozterki emocjonalne Rachel.
Jeśli chodzi o bohaterów, najbardziej polubiłam Ethana, pierwszą miłość Rachel. Darcy była strasznie irytująca. Dexter zyskał moją sympatię, jednak w niektórych momentach wydawał mi się zbyt idealny.
„Coś pożyczonego” to powieść o dążeniu do ideału, który może okazać się zgubny, powieść o toksycznej przyjaźni mającej ogromny wpływ na dalsze życie i postrzeganie samego siebie, powieść o trudnych decyzjach i wreszcie powieść o miłości. Polecam.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Bogumił Hrabal - „Auteczko”

Opis: Wznowienie znakomitej powieści Hrabala. W swoim wiejskim domu pod Pragą Hrabal zajmował się pisaniem i ukochanymi kotami, wśród których ulubienicą była rudo-biała Auteczko. Kiedy jednak koty nadmiernie się rozmnożyły, zabrakło mu czasu na pracę i sen. Stracił spokój ducha, prześladowany świadomością, że część kotów będzie musiała umrzeć i że musi je zabić właśnie on, który je kocha. Pisząc o kotach, Hrabal pisze o życiu, którym rządzi poczucie, że każde istnienie jest ważne. Auteczko to pogodna, a zarazem dramatyczna ballada o prostym życiu, prostych wartościach i trudnych wyborach.
Liczba stron: 104
Recenzja: nr 12


Długo zabierałam się do tej lektury. Chyba bałam się tego, co znajdę w jej wnętrzu.
Styl Hrabala rzuca się w oczy. Autor pisze bardzo rozbudowane zdania pełne przecinków i łączników. Można by rozdzielić to na 2-3 mniejsze. Czasem ta jego skłonność do tasiemców mi przeszkadzała. Trudno jednak skupiać się dokładnie na stylu, skoro sama treść jest tak szokująca...
Zaczyna się miło. Koty, koty, koty. Uwielbiam je, więc z chęcią czytałam o czworonogach autora. Doskonale rozumiem uczucia, które on opisywał. Później... później zrobił coś okropnego. Moim zdaniem nic go nie usprawiedliwia, tym bardziej, że haniebnego czynu nie dopuścił się jeden raz, ani też nie dwa. Zdradził swoje kocury i koteczki, które mu ufały, które go kochały, które, jak sam pisał, niemal mdlały ze szczęścia kiedy brał je na ręce. Sama mam koty i nie wyobrażam sobie, bym mogła zrobić coś podonego, gdyby się nadmiernie rozmnożyły... Jestem zniesmaczona i pełna niezrozumienia.
"Auteczko" we mnie pozostawiło mieszane uczucia. Nawet nie mam ochoty się nad nią poważniej zastanawiać i sięgać głębiej. Być może coś tracę. Chyba wybrałam złą porę na taką lekturę.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Henryk Sienkiewicz - „Latarnik”

Stron: 16
Recenzja: nr 11

Kiedyś, jeszcze w szkole podstawowej, moją lekturą był „Sachem” Sienkiewicza. Całkiem niedawno przyszło mi kolejny raz zmierzyć się z twórczością tegoż autora.
W internecie opisu nie znalazłam, więc sama coś wyłożę: Skawiński całe życie tułał się po świecie. Walczył m.in. w wojnie secesyjnej; prócz tego podejmował się różnych zajęć. Obejmując kolejną posadę myślał, że wpłynął wreszcie do portu, że udało mu się nie zatonąć. Jednak nawet tutaj - na latarni - coś przerwało jego spokój.
Stron zaledwie 16, a ja musiałam sobie zrobić przerwę w połowie. Chyba przywykłam do lekkich piór. Sienkiewicza trzeba czytać w pełnym skupieniu, inaczej łatwo się zgubić. Fabuła mi się bardzo podobała, głównie ze względu na wątek patriotyczny. Nie mniej jednak trudno było przebrnąć przez niektóre opisy...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Wojciech Cejrowski - „Gringo wśród dzikich plemion”

Opis: Jak korzystać z dmuchawki – indiańskiego odpowiednika strzelby? Dlaczego Indianie z peruwiańskich Andów – ludzie, którzy opuścili cywilizację i założyli osady w dżungli – nazywają się narodem wybranym? Jak smakuje oryginalna yerba mate, a jak rosół z robaków wydłu banych z butwiejących pni drzew? I przede wszystkim – czego Europejczyk może się nauczyć od mieszkańców Hondurasu, Gwatemali, Ekwadoru, Meksyku i Puszczy Amazońskiej?
Liczba stron: 264
Recenzja: nr 10

Cejrowski jest postacią, która raczej nikogo nie pozostawi obojętnym. Jedni go kochają, drudzy nienawidzą. Jeśli o mnie chodzi - od zawsze mnie intrygował. Kiedyś oglądałam w telewizji jego programy podróżnicze. Bardzo mi się podobały. Nie dość, że się czegoś dowiedziałam, to jeszcze miałam okazję poprawić sobie humor. Przyjemne z pożytecznym.
Jego książka zaczyna się równie obiecująco: Cejrowski ukazuje nam "rozwinięcie" pewnego wydarzenia. Dzięki takiemu zaczynaniu od środka w czytelniku budzi się ciekawość co do zakończenia i gdzieś po głowie chodzi pytanie „jak to się wszystko zaczęło?” - daje to pewność, że wciągniemy się już od pierwszych stron.
Potem jest już tylko lepiej. Autor ma niesamowity dar opowiadania. Historia nie musi być wybitnie ciekawa, by mogła zainteresować, tak jak i ciekawa historia nie daje gwarancji, że słuchacze się wciągną. Wiele zależy od osoby, która ją przekazuje. Nie chcę jednak gloryfikować Cejrowskiego, bo niektóre fragmenty nie były tak interesujące, jak bym chciała. Cóż, chyba nie może być kolorowo przez wszystkie 264 strony.
Nigdy specjalnie nie interesowałam się Indianami, dzikimi plemionami wciąż żyjącymi z dala od cywilizacji. „Gringo wśród dzikich plemion” pozwoliło mi inaczej na nich spojrzeć. Okazuje się, że ich interpretacja świata bardzo mi się podoba i mnie intryguje. Dla potwierdzenia (także humoru autora) jeden przykład:



„Indianin myślał na odwrót - przekonywał mnie, że wokół nas jest bardzo tłoczno,
bo wkroczyliśmy do Krainy Duchów.
- Sprowadzają się tu wkrótce po
śmierci - tłumaczył - i wówczas na pustyni przybywa kolejne białe ziarenko
piasku.
(...)
Przypomniałem to sobie wieczorem wytrzepując
garstkę "Duchów" z moich skarpetek: Ciekawe, czy zabłąkali się przypadkowo, czy
może podróżują na gapę?”


Książka napisana jest lekkim i przystępnym językiem, doprawiono ją ogromną dawką humoru i pięknymi zdjęciami. Jestem pewna, że sięgnę po inne pozycje Cejrowskiego. Polecam wszystkim szczerze i gorąco!

czwartek, 1 kwietnia 2010

Podsumowanie miesięczne nr 1: Luty i Marzec (9 recenzji)

Luty:

Książki zrecenzowane: 3 (w tym przeczytanych w tym miesiącu: 1; starych recenzji: 2)
Łączna ilość stron zrecenzowanych pozycji: 8474 (w tym przeczytanych w tym miesiącu: 78)
Inne wpisy: 2



Marzec:

Książki zrecenzowane: 6
Łączna ilość stron zrecenzowanych pozycji: 929
Inne wpisy: 1



Top3 Luty & Marzec:

...czyli trzy najciekawsze książki spośród zrecenzowanych w w/w miesiącach.
1. „Tajemnica Brokeback Mountain”
2. „Raija ze śnieżnej krainy”
3. „Tysiąc sztuk złota”



Inne:

Wpisy wyróżnione przez Onet: „Raija ze śnieżnej krainy”

sobota, 27 marca 2010

Lilian Jackson Braun - „Kot, który czytał wspak”

Opis: Kot, który... 30-tomowa seria klasycznych kryminałów autorstwa Lilian Jackson Braun. Fascynująca lektura dla miłośników detektywistycznych zagadek, a także dla tych, którzy potrafią docenić głębokie studium kociej psychologii, tropem przestępcy podąża bowiem nie tylko Qwilleran, lecz także niezwykły kot syjamski Kao K'o-Kung (dla przyjaciół Koko).
Liczba stron: 174

Recenzja: nr 9

Jako zapalona kotofanka musiałam przeczytać tę książkę. Niestety, miałam pod ręką tylko pierwszy tom. W przyszłości mam zamiar sięgnąć po kolejne części.
Miejscami miałam wrażenie, że autorka za bardzo skupia się na pewnych elementach, np. wąsach Qwillerana czy też postaci Koko. Czułam się tym lekko poirytowana, ale na szczęście to uczucie towarzyszyło mi tylko na pierwszych stronach kryminału, później polubiłam obu detektywów. Dobrze skonstruowana, wciągająca fabuła, różnorodni bohaterowie, szczypta humoru i zaskakujący finał. Wszystko to składa się na świetny kryminał, który czyta się lekko i przyjemnie.
Świetna pozycja dla miłośników kotów, wielbicieli dobrych kryminałów i osób chcących miło spędzić wieczór. Polecam!

poniedziałek, 22 marca 2010

Sztuka zapominania

Coś zaczyna się między nami psuć. Powiedz, dlaczego? Wiesz o mnie najwięcej. Znasz moje życie. Rodzinę. Tak naprawdę tylko Ty możesz zrozumieć mój ból. Smutek. Radość. Mimo spięć z przeszłości wyszliśmy na prostą. Powiedz mi, dlaczego znów wkraczamy na kręte ścieżki? Przecież zaczęło się tak miło... czy naprawdę musieliśmy się rozstać w takiej atmosferze?

Jutro znów Cię zobaczę. Być może wszystko będzie w porządku. Tak, jakby to nigdy się nie wydarzyło. Nie okłamujmy siebie. Ja nie potrafię.
Ludzie ćwiczą dobrą pamięć.
Dlaczego nikt nie uczy zapominania?

niedziela, 21 marca 2010

Ruthanne Lum McCunn - „Tysiąc sztuk złota”

Opis: W 1871 roku Chiny nawiedza klęska głodu i ojciec trzynastoletniej Lalu musi ją sprzedać. Dziewczyna trafia do domu publicznego, skąd zabiera ją do Ameryki handlarka żywym towarem. Tam zostaje wystawiona na licytację i staje się własnością szefa knajpy na Dzikim Za chodzie. W końcu zagrano o nią w pokera... Ta po mistrzowsku opowiedziana historia to prawdziwa biografia, przeniesiona także na ekran.
Liczba stron: 266
Recenzja: nr 8

Szczerze powiedziawszy - nigdy nie ciągnęło mnie do kultury chińskiej. Po dziś oczarowana jestem japońskimi gejszami dzięki pewnej książce, której recenzję być może w przyszłości opublikuję. Wracając do Chin - podchodziłam dość sceptycznie do tej lektury. Nie rozumiem zatem, dlaczego spośród takiej sterty innych tytułów wybrałam właśnie ten.
Opis znajdujący się pod okładką książki przedstawia życie Lalu jako pełne traumatycznych przeżyć. Traktuje o nich w dużym skrócie. Nie oddaje dramatu, który przecież kiedyś naprawdę miał miejsce. Czytając książkę, dowiecie się, dlaczego nosi ona taki, a nie inny tytuł. Swoją drogą, strasznie spodobał mi się ten pomysł. „Tysiąc sztuk złota” z pewnością nie jest monotonne. Nie opisuje życia Lalu miesiąc po miesiącu. Książka podzielona jest na siedem części, a te z kolei na rozdziały. Akcja w każdej części rozgrywa się w podanych latach. Styl autorki jest niewymagający, łatwy do zrozumienia. Właściwie to dobrze, bo nie odciąga on czytelnika od akcji wyszukanymi porównaniami, ani też nie irytuje swego rodzaju niechlujnością.
Czytając epilog, pękłam i uroniłam kilka łez. Wzruszająca, szokująca historia o walce o niezależność i szacunek. Skłania do refleksji. Szczerze polecam.

środa, 17 marca 2010

Annie Proulx - „Tajemnica Brokeback Mountain”

Opis: Opowiadanie Annie Proulx Tajemnica Brokeback Mountain, nagrodzone przez "National Magazine", zdaniem krytyków i recenzentów należy do najoryginalniejszych we współczesnej literaturze. Jest to historia trudnego i niebezpiecznego romansu, który połączył dwóch wiejsk ich chłopaków miłością zdarzającą się tylko raz w życiu. Odważna próba podjęcia tematu związków homoseksualnych i homofobii. Na jego podstawie Larry McMurtry i Diana Ossana napisali scenariusz do wybitnego i przełomowego w dziejach kinematografii filmu (osiem nomi nacji do Oscara). Obraz ten zdobył Złote Globy 2006 za najlepszy film, scenariusz, reżyserię i piosenkę oryginalną oraz Złotego Lwa dla najlepszego filmu na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji.
Liczba stron: 73

Recenzja: nr 7


„Tajemnicę Brokeback Mountain” oglądałam w telewizji rok lub dwa lata temu. Pamiętam, ile ta historia wycisnęła ze mnie łez, pamiętam Jacka i Ennisa, mimo iż z upływem czasu w mej pamięci pozostały tylko dwie bezimienne twarze z zacierającymi się szczegółami. Pamiętam ten film. Wrył mi się głęboko w pamięć... i w serce.
Zaczęłam szukać książki na podstawie której napisano scenariusz. Znalazłam ją łatwo i szybko. Przeraziłam się, widząc tak małą ilość stron. Film był długi, a sam fakt, iż akcja dzieje się między innymi w górach przy wypasie owiec, teorytycznie dodaje kilka barwnych opisów tamtejszej przyrody i zajmuje jakąś część tych 73 stron. Nie wspominając o innych elementach, jak dialogi, opis wyglądu i uczuć głównych bohaterów itd.
Jakież było moje zdziwienie, gdy zamówiony egzemplarz do mnie dotarł i uświadomiłam sobie, że opowiadanie stanowi zaledwie... 54 strony! Reszta okazała się być esejem o tym, jak przenoszono je na ekran.
Zaczęłam czytać. Jak w owym eseju napisała sama Annie Proulx: „Piszę zwięzłym, skondensowanym stylem...” - to szczera prawda. Opowiadanie bardzo mi się podobało. Nie ma w tym nic dziwnego - było to raczej do przewidzenia skoro film wywarł na mnie tak ogromne wrażenie. Wracając do stylu Proulx i procesu przenoszenia opowiadania na ekran, przytaczam cały cytat: „Piszę zwięzłym, skondensowanym stylem, który potrzebuje powietrza i rozluźnienia, by przeobrazić się w sztukę. Musieli zatem wymyślać, rozdymać, uciekać się do wyobraźni.” Tłumaczy to długość filmu i długość opowiadania. Nie myślcie sobie tylko, że opowiadanie jest takie sobie - nie! - jest genialne. Chciałam tylko powiedzieć, że film bardziej mnie wzruszył.
Polecam każdemu obejrzeć film lub przeczytać opowiadanie - a najlepiej zrobić to i to - by spojrzeć inaczej na homofobię. Zaręczam, że - przynajmniej dla mnie - nie ma w tym nic niesmacznego. To nie jest miłość dwóch gejów. To po prostu miłość. Silna, piękna, wzruszająca, zdarzająca się tylko raz w życiu...

sobota, 13 marca 2010

Sinead Moriarty - „Droga po dziecko”

Opis: „Nigdy więcej martwienia się o zajście w ciążę. Żadnych lekarzy, szpitali i medykamentów. Zaadoptujemy dziecko, damy jakiejś sierotce kochający dom. Wyobraziłam sobie nieszczęsną dziecinę z kraju rozdartego wojną, spoglądającą na mnie przez żelazne sztachetki łóżka. Odziana w łachmany, wpatrywała się we mnie ogromnymi niebieskimi oczami, błagając, abym zabrała ją w bezpieczne, pełne miłości miejsce.” (fragment książki)
Liczba stron: 285

Recenzja: nr 6

Zabieram się za domowe zbiory i jednocześnie daję sobie szlaban na książkowe zakupy i odwiedzanie biblioteki. ;) Chcę przeczytać wpierw stosiki (stosy?), które nie wiedzieć kiedy urosły do niepokojących rozmiarów, następnie zaś zabrać się za lektury z półki innych domowników. Trzymajcie za mnie kciuki. :)
„Droga po dziecko” poszła na pierwszy ogień. Miałam ochotę na coś lekkiego, humorystycznego i poprawiającego nastrój - trafiłam idealnie.
Po jednym nieudanym zabiegu in vitro, dziesiątkach badań ginekologicznych i przyjęciu ogromnej ilości leków hormonalnych Emma nabawiła się kompletnej manii na punkcie zajścia w ciążę. Podejmuje decyzję o adopcji, do której przekonuje swego męża. I tak zaczyna się długi i męczący proces udowadniania, iż są odpowiedzialnymi ludźmi, którym bez wątpliwości można powierzyć jakąś opuszczoną dziecinę.
Książka napisana jest lekkim językiem. Czyta się ją szybko i przyjemnie. Narracja pierwszoosobowa moim zdaniem w takiej tematyce jak najbardziej jest mile widziana.
„Droga po dziecko” nie jest tylko o tym, co sugeruje nam tytuł. Pojawiają się wątki poboczne dotyczące rodzeństwa Emmy: Seana i nieznośnej Babs, a także jej najlepszych przyjaciółek - Lucy i Jess. Wszystko łączy się w spójną całość, co daje wciągającą fabułę, w której z przyjemnością się zanurza.
Podsumowując, miło spędziłam czas przy tej lekturze i polecam ją każdemu, kto również ma ochotę odrobinę się zrelaksować i przy okazji poznać zawiły proces adopcji.

sobota, 6 marca 2010

Pernilla Stalfelt - „Mała książka o kupie”

Opis: Stosunek dzieci dospraw związanych z ciałem graniczy z fascynacją, a przy tym pozbawiony jest wszelkiego wstydu. Jakże często dzieci z dumą pokazują swoje pełne nocniczki. Bardzo niewielu dorosłych potrafi mówić, a co dopiero pisać o kupie lub ją rysować. Pernilla Stalfelt zrobiła to pierwsza i to z wielkim sukcesem.
Liczba stron: 32

Recenzja: nr 5



Odkąd tylko dowiedziałam się o istnieniu „Małej książki...” zapragnęłam ją przeczytać. Ot, taki odruch ciekawskiego człowieka. ;) Udało mi się znaleźć ją w internecie i natychmiast ją pochłonęłam.
Ta książeczka składa się z obrazków i często zabawnych podpisów. Opowiada między innymi o tym, kto robi kupę i gdzie, jak ona pachnie i jakie może mieć kształty i kolory. Najbardziej rozśmieszyła mnie propozycja zrobienia sobie naszyjnika z kupy i wybudowania kupowego drapacza chmur. Mimo, iż niektórych ta książka bulwersuje, mi się podobała. Po prostu trzeba podejść do niej na luzie. W końcu kupa to rzecz naturalna. :)
Jeśli jesteście ciekawi tej książki, zapraszam tutaj.

środa, 3 marca 2010

Ernest Hemingway - „Stary człowiek i morze”

Liczba stron: 99
Recenzja: nr 4


Ernest Hemingway został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury oraz Nagrody Pulitzera za opowiadanie „Stary człowiek i morze”. Całkiem niedawno przyszło mi zapoznać się z wyżej wymienionym tytułem.
Santiago, tytułowy bohater, określany jest przez miejscowych jako „salao”, co jest najgorszą odmianą słowa „pechowy”. Wszystko za sprawą jego nieudanych połowów, powtarzających się już od osiemdziesięciu czterech dni. Santiago postanawia przerwać to błędne koło, udowodnić, że jest doświadczonym rybakiem i... uciec przed starością. Osiemdziesiątego piątego dnia wyrusza na kolejne połowy. Tym razem nie wróci tak prędko. Nie wróci też z pustymi rękami...
Cóż, chyba moje zdanie na temat tej lektury będzie nieco inne niż reszty uczniów. Opowiadanie mi się podobało. Podobała mi się postać rybaka, podobał mi się zwłaszcza początek i koniec książki. Środek tak de facto był straszliwie monotonny i krążył wokół jednego tylko wątku, przerywany jedynie rozmyślaniami starego i jego wspomnieniami. Postanowiłam, że dotrę do innych dzieł Hemingwaya. Ciekawość ciągnie mnie w jego stronę.

piątek, 26 lutego 2010

Danielle Steel - „Anioł Johnny”

Opis: Siedemnastoletni Johnny jednym słowem potrafił uszczęśliwić swoje otoczenie, napełnić dumą serce matki i wydobyć to, co najlepsze ze swoich przyjaciół. W dniu rozdania świadectw zginał w wypadku samochodowym. W okresie żałoby okazuje się jednak, że wciąż czuwa nad swoją rodziną...
Liczba stron: 128

Recenzja: nr 3


Zawsze uważałam D. Steel za autorkę "odmóżdżaczy", jednak dobrze jest móc poprzeć swoje zdanie jakimkolwiek kontaktem z jej twórczością.
Młody, przystojny, rozsądny, wysportowany, inteligenty. Tak przedstawiony był tytułowy Johnny. Nie do końca mi to odpowiadało. Nie był to jednak duży ból, gdyż ten aniołek za życia występował w jednym, może dwóch rozdziałach. W następnych był już gdzieś "pomiędzy" (choć w tym przypadku nie jest to świat, z którego nie można się wydostać). Kolejnym minusem jest żałoba matki. Wydawała mi się cholernie sztuczna mimo różnorakich zabiegów autorki, które miały oddać, jak okropnie nieszczęśliwe jest zbolałe serce matki, która straciła swoje dziecko. Na plus zaś działa fakt, że przedstawiono rodzinę jako całość, zachowując jednocześnie (i to bardzo wyraźnie) ich odmienność.
Polecam zacząć znajomość z Danielle Steel od "Anioła..." wszystkim tym, którzy nie mieli jeszcze okazji tego zrobić, ale mają to w planach. Krótka, miła, niezbyt wymagająca lektura, przy której można się odrobinę zrelaksować.


PS: Jest to stara, lekko zmodyfikowana recenzja. Książkę tak de facto czytałam w ubiegłe wakacje, zaś w późniejszym czasie sięgnęłam po jeszcze jedną książkę Steel. I na tym się skończyło.

poniedziałek, 22 lutego 2010

Antoine De Saint-Exupéry - „Mały Książę”

Opis: Ta książka również za sto lat będzie aktualna, a to dlatego że przyjaźń, o której opowiada, i której uczy jest wieczna. Opowiada o m ałym chłopcu, który reprezentując każdego z nas wyrusza na poszukiwanie przyjaźni. Robi to tylko albo aż po to, aby w końcu docenić i odkryć to, że tak naprawdę już ją poznał i gdzieś tam zostawił samej sobie. Chłopiec uczy siebie i nas, że każdy jest odpowiedzial ny za to, co sam oswoił. Genialnie napisana, ponadczasowa książka zarówno dla najstarszych, jak i przepiękna baśń dla najmłodszych.
Liczba stron: 78

Recenzja: nr 2

Myślę, że każdy z Was tego autora kojarzy właśnie dzięki "Małemu Księciu" - i że większość ten tytuł ma już przerobiony. :)
Mały Książę zamieszkuje planetę B-612. Zaraz po porannej toalecie zajmuje się wyrywaniem baobabów, gdyż gdyby pozwolił im urosnąć - mogłoby dojść do rozerwania na strzępy jego planety z powodu jej małych rozmiarów. Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, z ziarenka przygnanego niewiadomo skąd wyrasta Róża. Na następnych stronach powieści możemy śledzić zapoznawanie się Róży z Małym Księciem, a potem jego podróż po sąsiednich planetach zamieszkiwanych przez ludzi, których życie ogranicza się do wydawania rozkazów, picia, liczenia, pozdrawiania przechodnich, zapalania i gaszenia latarni, czy też pisania ogromnych ksiąg. Są to postaci ukazujące dorosłych widzianych oczyma dziecka, dla którego to, co dla nich ważne, wydaje się dziwne, zabawne i niepoważne.
Powtarzające się myśli, dociekliwość, powtarzanie pytania, jeśli nie otrzyma się na nie odpowiedzi, naiwność, troska o Różę - Antoine De Saint-Exupéry idealnie oddał język, myśli i zachowanie dziecka. Dzięki temu nie raz i nie dwa na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. :)
"Małego Księcia" czytałam jakiś miesiąc temu. Do tej pory jestem nim zachwycona i nadal nie widzę w tej książce żadnych wad. Być może tak na prawdę ich nie ma. Świetna lektura, od której wprost emanuje ciepło, która uświadamia tudzież przypomina nam wiele ważnych myśli. Tego nie można nie przeczytać. :)
Myślę, że miłym uzupełnieniem będzie przytoczenie cytatów z książki:
„Jedynie sercem można wszystko jasno poznać. To co najważniejsze skrywa się przed wzrokiem.”
„Już zawsze będziesz odpowiedzialny za to, co oswoiłeś.”

sobota, 20 lutego 2010

Bente Pedersen - „Raija ze śnieżnej krainy”


Opis: Rok 1718 był niezwykle trudny dla nękanych nieurodzajem i wojną mieszkańców Tornedalen. Erkki Alatalo, pragnąc uchronić od głodowej śmierci ukochaną córkę, postanawia wysłać ją do Norwegii. Ufa, że wędrujący za stadem reniferów Lapończycy, których opiece powierzył ośmioletnią Raiję, znajdą dla niej nową rodzinę. Dziewczynka dorasta w obcym świe­cie, a w zmaganiach z niechęcią, otoczeniu i przeciwnościami losu wspiera ją jedynie starszy o kilka lat Mikkal. Z czasem ich przyjaźń przeradza się w gwałtowną, namiętną miłość.
Liczba tomów: 40
Liczba stron: Po żmudnym dodawaniu dokładnej ilości stron każdego tomu... wyszło: 8.268 stron.
Recenzja: nr 1


Bente Pedersen to norweska pisarka. Póki co przeczytałam sagę o Raiji, ale zrobię co w mojej mocy, by być w posiadaniu innych książek, które wyszły spod jej pióra.
Jak to wszystko się zaczęło...?
W każdy piątek do Faktu dołączany był kolejny tom z cyklu "Raija ze śnieżnej krainy". Pierwsza część kosztowała chyba jeden grosz. Z moich obliczeń wynika, że ukazała się w ostatni piątek sierpia 2008 roku (z kolei ostatnia część 10 marca 2009 roku). Z nudów zaczęłam czytać. I taki początek ma moja poważniejsza przygoda z książkami. W kolejne piątki w moje ręce trafiały następne tomy, który pochłaniałam natychmiastowo; choćby się świat walił, nie byłabym w stanie się od tego oderwać. Nie żałuję tych 390 złotych (i jednego grosza), które sama-nie-wiem-skąd-wzięłam, wydanych na całą serię. Ten cykl zawsze pozostanie dla mnie wyjątkowym. Na jego cześć przybrałam na blogu nick Raija - tak właśnie miała na imię główna bohaterka.
Jedyne, co mnie lekko denerwowało, to niezwykłość Raiji. Ta kobieta znała się bowiem na ziołach, a w rękach posiadała niezwykłą moc. Była odważna, inteligentna, żyła podążając za głosem serca, była dobrą matką i żoną. A przy tym posiadała nieziemską urodę. W Archangielsku śpiewano nawet o niej pieśni... ale dość o tym! Za dużo zdradzić Wam nie mogę. :) Raija miała wielu partnerów i nie każdy dał jej szczęście. Z niektórymi nawet nie łączyła ją miłość (przykładem jest wójt). Saga o jej życiu przedstawia nam wiele odmian tego uczucia, wiele sposobów jego okazywania w prostych, codziennych gestach, wiele barwnych opisów. I niech nikt się nie krzywi, że to jakaś cukierkowa saga, bo dam Wam sobie rękę odciąć, że tak nie jest. ;) Po prostu miłość to ważny punkt w naszym życiu. I w historii Raiji świetnie zostało to ujęte. Ogólnie, autorka zawarła w swej sadze wiele pięknych opisów - opisów przyrody, bohaterów, ich zachowań, uczuć, myśli. Precyzyjnie dobrane słowa, idealna ich kompozycja niczym bukiet pachnących kwiatów zebranych z łąki wczesną porą, kwiatów skropionych jeszcze poranną rosą - taki właśnie obraz mam przed oczami na ich wspomnienie. Nie bójcie się ich. Są wspaniałe.
Ta seria jest na prawdę godna polecenia i poświęcenia czasu. Bardzo zgrabnie wplątane w fabułę są prawdy życiowe, ważne myśli. Prócz tego znajdziecie w niej również informacje dotyczące polityki danych krajów, zmieniających się władców i okoliczności, które temu towarzyszyły. Nie bójcie się, że zanudzi Was postać, wokół której krąży 40 tomów. Nie, wcale tak nie jest. Tomy od 12 do 24 poświęcone są jej dzieciom, ich rodzinom. Bohaterów jest około setki. Niektórzy (tak jak Raija) przewijają się przez wiele tomów, inni tylko przez kilka rozdziałów. Przy tym każdy z nich jest inny, świetnie wykreowany. Ktoś, kto zna tę sagę może uznać, że patrzę na nią przez różowe okulary... nie dziwcie mi się jednak, ona jest dla mnie czymś w rodzaju drzwi do nowego, lepszego życia. Amen.
PS: Jak mi się przypomnicie, to zrobię i dodam zdjęcie całej sagi. Trzeba się pochwalić, a niech Was zazdrość zeżre. ;)